.........................................................................................................................................................
Prof. S. Kaliski - Inteligentny, ambitny,
nieprzeciętnie pracowity. Wspomina prof. dr inż. Karol Jach
W 1965 r. zdałem egzaminy wstępne do WAT, a następnie
– po odbyciu rocznej służby wojskowej – rozpocząłem studia na Wydziale Elektroradiotechnicznym.
Po pierwszym semestrze zostałem
zakwalifikowany do dalszych studiów na kierunku fizyka
techniczna.
Był to kierunek utworzony przez prof. Kaliskiego,
którego celem było wszechstronne wykształcenie grupy oficerów-fizyków,
przydatnych do pracy w uczelniach wojskowych, instytutach naukowo-badawczych,
itp.
Studia na tym kierunku były szczególnie trudne: trwały 6
lat, wymagały zdania prawie 60 egzaminów semestralnych, zajęcia lekcyjne trwały
zwykle 8 godzin dziennie, od poniedziałku do soboty włącznie.
Grupa studentów na danym roczniku liczyła zwykle 15-20
słuchaczy.
Ukończyłem ten elitarny kierunek w 1972
r. ze specjalnością elektronika kwantowa.
Po raz pierwszy z prof. Kaliskim zetknąłem się pod
koniec studiów na prowadzonych dla naszej grupy wykładach z mechaniki
kwantowej.
Było to dla mnie fascynujące wprowadzenie w
problematykę fizyki mikroświata, tak odmiennego od powszechnych, intuicyjnych
wyobrażeń.
Już wówczas dało się zauważyć silne, emocjonalne
zaangażowanie Profesora w tę fascynującą problematykę. Dopiero kilka lat
później, kiedy byłem już asystentem prof. Kaliskiego, dowiedziałem się, że jest
on autorem szeregu ciekawych publikacji z tej dziedziny i w miarę możliwości
kontynuuje te badania.
Jest to w ogóle charakterystyczny rys działalności
naukowej Profesora, że zmieniając co kilka-kilkanaście lat temat zainteresowań
naukowych, jeszcze przez wiele lat kontynuował poprzednie badania.
Przykładem mogą tu być badania z zakresu
elektronofononiki lub mechaniki kwantowej, prowadzone właściwie do końca życia,
mimo że mogłoby się wydawać, iż w latach 70. był całkowicie owładnięty ideą
opanowania reakcji syntezy termojądrowej.
Na piątym roku studiów dowiedziałem się nieoficjalnie,
że prof. Kaliski wybrał już z naszej grupy dwóch kandydatów: mnie i kolegę
Witolda Głuchowskiego, którzy będą pod jego kierunkiem wykonywać prace
magisterskie i jeśli się sprawdzą, to znajdą zatrudnienie w tworzonym przez
niego zespole analiz teoretycznych. Pamiętam, jakie to było stresujące
przeżycie.
Wynikało to głównie z dwóch powodów:
po pierwsze – prof. Kaliski był znany nie tylko jako
wielki autorytet naukowy, ale również jako człowiek bardzo wymagający od siebie
i od swoich współpracowników;
po drugie – nie miałem wówczas najmniejszego pojęcia o
tematyce pracy, jaką wyznaczy mi Profesor.
Okazało się później, że moje obawy nie były
przesadzone.
Wielkim wysiłkiem i dużym nakładem pracy, udało mi
się zakończyć ją w wyznaczonym terminie.
Ponadto, tak jak się obawiałem, dotyczyła ona
problematyki, z którą na studiach praktycznie się nie zetknąłem. Tematem pracy
był bowiem aktualnie interesujący Profesora problem laserowego dogrzewania
plazmy w urządzeniu „plasma-focus”.
Na dodatek praca miała charakter teoretyczny, a
rozwiązania zaproponowanych tam równań trzeba było uzyskać wykorzystując
maszynę analogową, o której zasadach działania i programowania wcześniej nic
nie wiedziałem. Na szczęście Profesor wyznaczył mi opiekuna: starszego kolegę
Roberta Świerczyńskiego, który z powodzeniem wprowadził mnie w ten nieznany mi
wcześniej świat fizyki plazmy termojądrowej i rozwiązywania równań fizyki
matematycznej z tego obszaru.
Dopiero kilka lat później zrozumiałem, dlaczego
Profesor od razu rzucił mnie na tak głęboką wodę w nieznanej mi problematyce.
Uważał on bowiem, że we współczesnym świecie nie ma
czasu na oddzielanie uczenia się od prowadzenia badań.
Uczyć trzeba się w trakcie prowadzenia badań – to była
zasada, której sam się podporządkowywał i wymagał tego samego od innych.
Po obronie pracy magisterskiej rozpocząłem pracę w WAT
jako asystent w kierowanym przez niego zespole analiz teoretycznych.
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że praca
w tym zespole w latach 1972-1978 była okresem najbardziej
stresującym i wymagającym, ale i najbardziej fascynującym w całej
mojej karierze naukowej.
Profesor miał doskonałe wyczucie czasochłonności i
wysiłku, jaki był potrzebny do realizacji wyznaczanych przez siebie zadań.
Pracowaliśmy więc pod nieustanną presją, aby należycie
i terminowo wywiązać się z powierzonych nam zadań. Należało ponadto być prawie
całą dobę w gotowości do zreferowania stanu prac, w prowadzenia zmian,
przyjęcia nowych zadań, itp.
Profesor bardzo dbał o podnoszenie kwalifikacji
naukowych swoich współpracowników, ale podchodził do tego problemu na swój
oryginalny sposób.
W moim przypadku wyglądało to tak.
Przez prawie cztery lata Profesor stawiał mi różne
zadania, obserwował i oceniał czynione przeze mnie postępy. Gdy uznał, że
dojrzałem już do doktoratu, sformułował mi temat pracy i stwierdził, że mogę
nad tym zagadnieniem pracować, ale wyłącznie „prywatnie”, poza czasem
przeznaczonym na realizację zadań bieżących. Świadczy to dobitnie o skali
wysiłku i zaangażowania, jakie w tamtym czasie należało włożyć w wykonanie
pracy doktorskiej.
Nie wspominam już o tym, że temat pracy doktorskiej
musiał być związany z pracami prowadzonymi w IFPiLM, a przy tym być
nowatorski i oryginalny, w skali nie tylko krajowej.
Promotorem i opiniodawcą mojej pracy doktorskiej był
oczywiście prof. Kaliski, ale jego nagła śmierć spowodowała, że publiczna
obrona odbyła się dopiero kilka miesięcy po tym tragicznym wydarzeniu.
Poczułem się wówczas jakbym utracił naukowy drogowskaz
i musiało upłynąć wiele czasu abym znalazł sobie nowy, własny kierunek
naukowo-badawczy, którym zajmuję się do dziś.
Jest to kierunek, który jest swego rodzaju kontynuacją
prac prowadzonych z prof. Kaliskim w zakresie wybuchowych metod
kompresji i podgrzewania plazmy.
Co powiedział o wybuchowej metodzie kompresji sam
prof. S. Kaliski:
Nazywam go modelowaniem komputerowym dynamicznych
oddziaływań ciał.
W szczególności obejmuje on modelowanie takich zjawisk
jak: oddziaływanie materiałów wybuchowych na różne obiekty, kumulacja,
wybuchowe formowanie pocisków, zderzenia ciał z dużymi prędkościami, oddziaływanie
impulsów laserowych z materią, a także wybrane zagadnienia z zakresu
magnetohydrodynamiki i astrofizyki.
W rozmowach zarówno z naukowcami, jak i
dziennikarzami, często zadawano mi pytanie: w jaki sposób Profesor był w stanie
napisać tak ogromną liczbę artykułów naukowych?
Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta, ale według
mnie było to przede wszystkim wynikiem ogromnej pracowitości i
emocjonalnego zaangażowania Profesora w prowadzone
badania.
Po drugie, Profesor miał zwyczaj dokumentowania praktycznie
wszystkich wyników swoich badań i nie chciał zmieniać tego zwyczaju, choć
zdawał sobie sprawę, że niektórzy naukowcy go za to krytykują.
Po trzecie, rozległość prowadzonych badań oraz
zaangażowanie w nie dużych zespołów naukowców zaowocowało dużą liczbą prac
współautorskich, które przygotowywali zaangażowani w te prace wykonawcy i
odciążali go od zajęć redakcyjnych.
Po czwarte, Profesor pisał artykuły niezwykle szybko,
efektywnie wykorzystując czas, jaki na to przeznaczał. Mogę tu podać przykład jak
powstał jeden z artykułów, którego jestem współautorem.
Profesor zadzwonił do mnie około godz. 15:00 i
zapytał, jaki jest stan zagadnienia, które aktualnie rozwiązywałem.
Odpowiedziałem, że praktycznie praca jest zakończona, a Profesor na to, żebym
szybko się u niego zjawił, bo ma 3-4 godziny, to napiszemy artykuł.
Przestraszony takim tempem wziąłem notatki i wstępnie
wykonane wykresy i pobiegłem do Profesora.
Pisanie artykułu odbywało się w ten sposób, że ja
pisałem artykuł na brzegu biurka Profesora, a on co kilkanaście minut wyrywał
mi napisany tekst, poprawiał go, korygował i oddawał do dalszego pisania.
W tzw. międzyczasie przeczytał kilka artykułów
naukowych, przeczytał i podpisał kilka dokumentów podsuniętych mu przez
adiutanta, itp. Około godz. 18:00 artykuł był gotowy.
Nigdy samodzielnie nie udało mi się nawet zbliżyć do
tego wyniku.
W swoim dorobku naukowym mam 15
wspólnych publikacji z prof. Kaliskim.
Uważni czytelnicy prac prof. Kaliskiego znajdowali tam
niekiedy jakieś drobne błędy lub nieścisłości, które przy takim tempie prac,
jakie sobie narzucił, były nieuniknione.
Pytano mnie wtedy, dlaczego nie pomagamy Profesorowi
przy korekcie prac?
Tymczasem prawda wyglądała tak, że otrzymywaliśmy do
korekty w zespole tylko niektóre prace Profesora, wybierane według klucza,
którego nigdy nie rozszyfrowałem.
Zauważyłem tylko, że Profesor zawsze dziękował
za poprawki, jeśli były uzasadnione, ale trochę się również irytował,
że nie wykrył ich sam.
Względy emocjonalne i prestiżowe powodowały być może,
że nie zawsze i nie wszystkie prace dostawaliśmy do korekty.
Ponadto nie chciał aby ktokolwiek ingerował w jego
prace o charakterze nieco wybiegającym w przyszłość i częściowo oparte na jego
intuicji.
W tamtym czasie byliśmy dla niego zbyt młodzi i niedoświadczeni,
aby mu zwracać uwagę na jakieś nieścisłości. Pamiętam, że raz Profesor
omal nie wyrzucił mnie ze swojego zespołu i w ogóle z WAT za to, że po
dłuższym sporze o znak jakiegoś członu w równaniu wyszło na to, że to
ja miałem rację a nie on.
Mnie wyrwało się wówczas zdanie, które
pamiętam do dziś: „a nie mówiłem”.
Tak to wzburzyło Profesora, że kazał mi się pakować i
przygotować na wyjazd do „zielonego garnizonu”. Zgodnie z rozkazem, spakowałem
się i czekałem zrezygnowany na rozwój sytuacji.
Tymczasem tego samego dnia około godz. 11:00 w nocy
zadzwonił telefon domowy i usłyszałem znajomy głos prof. Kaliskiego.
Spodziewałem się najgorszego, tymczasem Profesor
zaczął mi tłumaczyć, jaką formę nadamy naszemu artykułowi, a o porannej scysji
nawet nie wspomniał.
Po raz drugi tego dnia wpadłem w osłupienie. Incydent
ten świadczy o wysokim poczuciu własnej godności Profesora, ale przede
wszystkim o tym, że choć był impulsywny, nie był małostkowy i umiał odróżnić
efekty pracy od nieco nieodpowiedzialnych, ale przypadkowych wypowiedzi młodych
współpracowników.
Zdarzało się często, że pracowaliśmy wspólnie z
Profesorem do późnych godzin wieczornych.
Na ogół były to spotkania dotyczące problemów
naukowych, ale często Profesor dzielił się z nami również własnymi poglądami na
temat stanu nauki polskiej, różnych aspektów życia publicznego, perspektyw
prowadzonych przez nas badań itp.
Potrafił również udzielać nam, ludziom
dwudziestoparoletnim, cennych wskazówek dotyczących życia osobistego. Pamiętam
jedno z takich spotkań, które przeciągnęło się prawie do północy, a miało
miejsce 31 grudnia (Sylwester!).
Po tego typu spotkaniach Profesor często wyjeżdżał
jeszcze załatwiać jakieś sprawy, na ogół na linii WAT – IFPiLM – MNSZWiT.
Proponował nam wówczas podwiezienie na tej trasie w
pobliże miejsc zamieszkania.
W takich właśnie okolicznościach zetknąłem się ze
stylem prowadzenia samochodu przez Profesora.
Styl ten był odbiciem cech jego charakteru i
osobowości.
Jeździł bardzo szybko i dynamicznie, ale często bardzo
ryzykownie.
Pamiętam, że denerwował go spokojny styl prowadzenia
samochodu służbowego przez etatowego kierowcę. Zdarzało się więc, że odsuwał go
od prowadzenia pojazdu i sam siadał za kierownicą.
Bardzo przykro o tym mówić, ale już wówczas
intuicyjnie przeczuwałem i obawiałem się, że może to kiedyś mieć bardzo złe
skutki.
Niestety, nie myliłem się.
Profesor Kaliski był naukowcem pracującym z niezwykłą
wydajnością i energią.
Zajmował się równolegle zagadnieniami z różnych
obszarów fizyki, był autorem około 500 publikacji naukowych, kilku monografii i
prac z zakresu organizacji badań naukowych.
Należy przy tym pamiętać, że w ostatnim okresie życia
pracę naukową musiał łączyć z obowiązkami komendanta WAT, a później ministra
Nauki, Szkolnictwa Wyższego i Techniki oraz dyrektora Instytutu Fizyki Plazmy i
Laserowej Mikrosyntezy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz