poniedziałek, 11 stycznia 2021

Moje sportowe zainteresowania

Urodziłem się w Wojcieszowie w Górach Katzbachu, wtedy woj. jeleniogórskie. 

https://mapa-turystyczna.pl/gory-kaczawskie#50.94567/15.85808/11

W 1957 r. przeprowadziliśmy się do Pabianic k/Łodzi

a mnie młodego ciągnęło do sportu. Zainteresowałem się boksem. Miejscowe kluby Zjednoczeni a później Włókniarza były w III lidze bokserskiej i chodziło się oglądać mecze. Mordobicie było niesamowite, krew się lała a wtórowały temu okrzyki: bij, zabij !!!. Chłopakom to imponowało i udzielało się i też ze sobą na podwórkach się tłukli, gdy ktoś komuś w drogę wlazł ale też dla sportu … który silniejszy. Jak ktoś komuś rzucił wyzwanie to głupio było odmówić. Ja też kilka takich podwórkowych pojedynków stoczyłem. Na początku to miałem statystykę nawet korzystną, ale później, gdy już miałem 13-15 lat, nadeszły chude lata, przyszły dwie przegrane z siniakami na twarzy i mi się odechciało. Na dodatek głupio się ludziom pokazać, bo każdy się gapi. Wracając do początku mojego podwórkowego boksu, pewnego razu mój kuzyn pyta mnie, czy się boję Pawła (Janasa)? Powiedziałem, że NIE. No to on, czy chcę się z nim bić? No to ja, że mogę. Nakręcił więc sprawę i któregoś dnia przyszedł już z Pawłem, (ja wtedy lat 9, Paweł 6). Paweł zdziwiony i zaskoczony nie wiedział do końca o co chodzi. Ale postawy bokserskie przyjęliśmy, ja w powietrze uderzałem, by go nie uderzyć, bo był młodszy, niższy i fajny chłopak. On też podobnie jak ja w powietrze uderzał. W końcu obaj ręce opuściliśmy, uśmiechnęliśmy się do siebie i tak się zakończył nasz pierwszy w życiu podwórkowy pojedynek bokserski a kuzyn remis ogłosił.

W Pabianicach była III liga piłkarska Włókniarz oraz PTC, chodziło się na mecze i grało na szkolnym boisku i miejscowym Parku Jordana w nogę. Moi koledzy z podwórek i parku jordanowskiego, szaleli za piłą. Był taki m. inn: Paweł Janas, wtedy 7-latek, którego dużo starsze chłopaki brali i stawiali na bramie – a on, czując się doceniony, rzucał się na piłę, jak hart. Po deszczu były nieraz kałuże, błoto ale jemu to nie przeszkadzało. W połowie lat 60. przyjęli go do Włókniarza

 

Dla chłopaka, który miał 12 lat, było to wielkie wyróżnienie. Dzisiaj, po wielu latach, Paweł Janas wspominając piłkarskie początki mówi, że w Pabianicach brał pierwsze lekcje kopania piłki. Zaczynałem na podwórkach przy ulicy Wileńskiej. Starsi koledzy stawiali mnie na bramce. Więcej w Paweł Janas zaczynał w Pabianicach i Łodzi. W 1973 r. w domu państwa Janasów przy ul. Wileńskiej pojawili się dwaj działacze Widzewa: Stefan Wroński i Ludwik Sobolewski, składając rodzicom Pawła Janasa propozycję gry w łódzkim klubie. Choć na zawodnika parol zagiął ŁKS, Wroński z Sobolewskim dobili targu i przekonali rodziców, że lepiej rosłemu piłkarzowi będzie w Widzewie. To na stadionie przy ul. Piłsudskiego, Janas debiutował w ekstraklasie i jako jeden z pierwszych widzewiaków (wraz ze Zbigniewem Bońkiem i Stanisławem Burzyńskim) zadebiutował w reprezentacji (w 1976 r. z Argentyną).

Do mojej klasy 5-7 podstawówki chodzili Wojtek Kozłewski i Janek Nowacki. Wojtek był dobry w noge ale za piłą nie szalał. Był inteligentny i miał uznanie. Pamiętam raz na boisku szkolnym wszedł mu w drogę bliski jego kolega. Rosły chłopak i wyższy od Wojtka. Wojtek mu tłumaczył, by się uspokoił a ten NIE! No i rozgorzała walka. Wojtek w pięknym stylu się z nim rozprawił i dał nauczkę, by już nigdy z nim nie zaczynał. Wtedy bardziej zapowiadał się na dobrego boksera. Ale piłkarsko się rozwijał, W odpowiednim dla niego czasie na stałe wszedł do zespołu Włókniarza i był czołowym zawodnikiem przez przeszło 10 lat, m. inn: kiedy ten po raz drugi (1970-71) i trzeci (1978/79) wchodził do II ligi. Janek Nowacki natomiast całymi dniami uganiał się za piłą i tylko kiwał i kiwał - wzdłuż i w szerz boiska. Od swojej bramki przechodził wszystkich i strzelał bramy. Był niesamowicie zwinny; jak cyrkowiec robił salta i chodził na rękach, jak na nogach. Z tego powodu był nazywany małpa. Często strzelał bramki z przewrotek w powietrzu. Miał karnacje i twarz indianina. Byliśmy z Jankiem zaprzyjaźnieni (mieszkaliśmy na sąsiednich ulicach) i nawet razem po podstawówce poszliśmy do tej samej zawodówki.  Janek wieku 17 lat grał już w pierwszym zespole Włókniarza., gdy ten wchodził do II-giej ligi. 

Piłkarze Włókniarza po raz pierwszy awansowali do II ligi, pokonując m.in. pierwszego powojennego mistrza Polski, warszawską Polonię. Piłkarze trenowani przez Stanisława Barana (legenda ŁKS-u, reprezentant Polski) wygrali w stolicy z „Czarnymi Koszulami” 3:1 w przedostatniej kolejce sezonu. Tydzień wcześniej na stadionie przy ul. Marchlewskiego ograli lidera, Stal Kraśnik 1:0 (gol Nowackiego) i wskoczyli na czoło tabeli III ligi. Mecz decydujący o awansie rozegrano 9 lipca 1967 r. Pabianiczanie rozgromili ŁKS Łomża 8:0. Cztery gole strzelił Walter, dwa dołożył Nowacki, a po razie do bramki łomżan trafili Markiewicz i Królikowski. Włókniarz miał wtedy pake.

Włókniarz: Szałecki – Łyszkowski, Miłosz, Karaszkiewicz, Reinhold – Michalski, Królikowski, Kubasiewicz, Nowacki – Markiewicz, Walter. 

na zdjeciu od lewej: Szałecki – Łyszkowski, Walter, .....  , Nowacki, Karaszkiewicz
Włókniarz przygodę z II ligą zakończył po roku. Największą indywidualnością Włókniarza był Waldemar Reinhold - lewy obrońca i kapitan. Na pierwszy trening w barwach Włókniarza poszedł w 1951 roku, mając 11 lat. Już w trampkarzach był bramkostrzelny, więc szybko znalazł się w składzie juniorów trenera Jana Małeckiego. W 1956 roku awansowali do finałów mistrzostw Polski juniorów. Zajęli 4. miejsce, a Reinhold strzelił jedną z bramek w meczu o medal. Umiejętności młodego piłkarza docenili trenerzy Ryszard Koncewicz i Kazimierz Górski. Powołali Reinholda do szerokiej kadry. Jeździł na turnieje i obozy szkoleniowe, ale nigdy nie dostał powołania do pierwszej „jedenastki”.  W 1957 roku trener Stanisław Baran powołał zdolnego juniora do drużyny seniorów Włókniarza, która grała w III lidze. Już w debiucie Reinhold strzelił gola, a Włókniarz wygrał ze Startem Łódź 4:1. W 1967 roku Włókniarz awansował po raz pierwszy w historii klubu do II ligi. Reinhold był kapitanem zespołu i grał na pozycji lewego obrońcy. 

  

Rok 1967. Waldemar Reinhold (z lewej) wita kapitana Legii Warszawa Lucjana Brychczego

W 1971 Reinhold zakończył karierę piłkarską i został trenerem. W sumie zagrał w około 700 meczach. Zdobył 150 bramek. Był świetnym piłkarzem. Etatowy wykonawca rzutów karnych. Tylko dwa razy w życiu przestrzelił - raz w meczu II ligi z Arką Gdynia i raz w III lidze z Polonią Warszawą (trafił w słupek).

Włókniarz po raz drugi w 1970-71 wywalczył awans do II-giej ligi. Był rewelacją klasy międzywojewódzkiej. Na kilka kolejek przed końcem rozgrywek przewodził w tabeli. Po piętach deptały mu: Lublinianka, Ursus i Stal Kraśnik. Paweł Janas grał w pomocy lub w ataku. Włókniarz był faworytem ale długo nie mógł strzelić gola. Poniżej, jak Paweł Janas, Janek Nowacki, Wojtek Kozłewski w 1970-71 we Włókniarzu strzelali. Chwile poprzedzające wybuch radości na stadionie tak opisało Życie Pabianic:
"
Bramkarz gości, zasłonięty przez własnych obrońców spóźnił się z reakcją po zaskakującym, potężnym strzale Pawła Janasa".
Włókniarz drugi raz w historii awansował do II ligi. Pierwszy mecz sezonu 1971-72 Uranią Ruda Śląska. Życie Pabianic pisało wtedy:
"Od pierwszych minut obserwowaliśmy szybkie i składne ataki na bramkę Uranii.
W 7. minucie zmieniający ciągle pozycję Józek Nowak  scentrował z lewej strony, a główkę Pawła Janasa przedłużył efektowną przewrotką Janek Nowacki. W ten sposób "zieloni" zdobyli pierwszą bramkę w II lidze".
- Paweł Janas, Janek Nowacki i Józek Nowak  to była najlepsza linia napadu w historii Włókniarza;  byli świetnie zgrani.  We wrześniu 1971 r. Włókniarz (4. w tabeli) podejmował drugiego beniaminka - Lecha Poznań. Mimo zmasowanego ataku naszych piłkarzy mecz zakończył się bezbramkowym remisem. Życie Pabianic opisało dwie najlepsze akcje:
"W 17. min Wojtek Kozłewski ładnie wyminął dwóch obrońców i niemal spod nóg bramkarza strzelił z ostrego kąta tuż nad poprzeczką. W 48. min potężna główka Pawła Janasa spod samej bramki o milimetry minęła słupek".
Drogi beniaminków rozeszły się w rundzie wiosennej. Lech był niemal pewny awansu do ekstraklasy a Włókniarz bronił się przed spadkiem. Ostatecznie Włókniarz nie utrzymał się w II lidze. Sukcesem sezon zamknął jedynie A. Drozdowski (ur. 1950), który w 1972 przeszedł do ŁKS i od razu wywalczył miejsce w podstawowym składzie. Przez dziewięć sezonów grał w ekstraklasie. Pomocnik znad Dobrzynki trafił nawet do kadry Kazimierza Górskiego, z którą… pojeździł po świecie. W ligowej karierze A. Drozdowski rozegrał 185 spotkań i strzelił 15 goli. Paweł Janas stanął przed dylematem: iść do pierwszoligowego ŁKS czy do występującego w drugiej lidze Widzewa. – Zwyciężył chłodny rozsądek, bo miałem zbyt wielu kolegów, którzy porywali się na ŁKS, a potem lądowali gdzieś w rezerwach. Uznałem, że w Widzewie też pójdę w górę, ale mniejszymi krokami – wspomina Paweł Janas. Dorobił się ksywki "Janosik". We Włókniarzu grał do 1973 r. i do łódzkiego Widzewa przeszedł w 1974 r. (w górnym rzędzie 3-ci od prawej)  

1978/79 piłkarze Włókniarza po raz 3-ci w II lidze 

Podopieczni Szczepana Miłosza przez cały czas byli w ligowej czołówce, jednak grali mocno w kratkę. Wtedy zadyszki dostał liderniewiadowska Stal, W Niewiadowie w meczu między Stalą, a Włókniarzem padł remis. „Zieloni” odnieśli dwa kolejne zwycięstwa – nad Borutą Zgierz oraz Lechem Rypin i byli bliscy przypieczętowania awansu na własnym boisku. Wystarczyło „tylko i aż” wygrać z trzecią w tabeli, Lechią Tomaszów Mazowiecki. Lechici jesienią na własnym stadionie pokonali „zielonych” 3:2. Lechia wygrała w Pabianicach 1:0 i żeby wywalczyć upragniony awans włókniarze musieli w ostatniej kolejce wygrać w Koninie, z zamykającym ligową tabelę Zagłębiem. Piłkarze z Konina, którzy wraz z Lechem Rypin opuszczali III ligę postawili sobie za punkt honoru, by urwać punkty liderowi. „Zieloniobjęli prowadzenie w 38. minucie – Wojciech Kozłewski przechwycił piłkę w środku pola i popędził w kierunku bramki Zagłębia. W pełnym biegu uderzył z linii szesnastu metrów. Piłka zatrzepotała w siatce. Niespełna dziesięć minut po zmianie stron obronę gospodarzy przełamał Wojciech Kubiak i wystawił piłkę nadbiegającemu z lewej strony Tumaszowi. Temu nie pozostało nic innego jak skierować piłkę do pustej bramki. W końcówce dwa razy błysnął Stefańczyk – w 80. i 85. minucie popisał się skutecznymi interwencjami: najpierw po rzucie rożnym, potem odważnie wybiegł przed pole karne. Kto wywalczył awans?

26 meczów/1 gol – Andrzej Kubasiewicz, 25/12 – Andrzej Rojek, 25/2 – Marian Sotyn, 24/0 – Palmowski, 23 mecze/3 goleWojciech Kozłewski, 23/0 – Krzysztof Stefańczyk, 22/5 – Zdzisław Tumasz, 22/3 – Sławomir Tokarczyk, 18/2 – Janusz Skibiński, 17/4 – Sławomir Ditrych, 12/0 – Wojciech Kubiak, 11/2 – Wojciech Jasiński, Andrzej Kukieła, 11/1 – Marek Wojciechowski, 11/0 – Zbigniew Bonczał, 9/1 – Grzegorz Korczak, 9/0 – Andrzej Kopka, 8/0 – Dariusz Mantaj, 6/1 – Michał Święcicki, 6/0 – Bogdan Wajerowicz, 5/0 – Marek Kubasiewicz, 4/0 – Marek Daroch, Andrzej Gańko, 2/0 – Sylwester Pokorski.

W 26 meczach pabianiczanie wywalczyli 34 punkty. Strzelili 40 bramek, zaś 25 stracili. O punkt wyprzedzili Lechię Tomaszów, o dwa Stal Niewiadów, a o trzy Ostrovię Ostrów Wielkopolski. W ostatniej kolejce III ligi – sezon 1978/79 Zagłębie KoninWłókniarz Pabianice 0:2 (0:1)   Gole: Kozłewski, Tumasz.

Włókniarz: Krzysztof Stefańczyk – Andrzej Kubasiewicz, Sławomir Tokarczyk, Zbigniew Palmowski, Zbigniew Bonczał – Wojciech Kozłewski, Wojciech Kubiak, Andrzej Kopka, Andrzej Rojek – Zbigniew Tumasz (54. Wojciech Jasiński), Michał Święcicki (46. Dariusz Mantaj).

 Paweł Janas w przerwie zimowej sezonu 1977-78 przeszedł z Widzewa do zespołu Legii Warszawa.  

 

W 1982 r. Brał udział w Mistrzostwach Świata w Hiszpanii w 1982 r., gdzie prowadzona przez Antoniego Piechniczka polska drużyna zajęła trzecie miejsce.

    

Był asystentem selekcjonera Janusza Wójcika olimpijskiej reprezentacji Polski podczas Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie w 1992, gdzie drużyna narodowa zdobyła srebrny medal. Po tym sukcesie razem z Wójcikiem przeniósł się do warszawskiej Legii. Jako asystent Wójcika pracował do końca 1993, a po jego rezygnacji samodzielnie prowadził drużynę Legii. Wywalczył dwukrotnie mistrzostwo Polski, dwukrotnie Puchar Polski oraz Superpuchar Polski i wicemistrzostwo Polski. W sezonie 1995/1996 doprowadził Legię do 1/4 finału Ligi MistrzówPo odejściu z Legii w 1996 objął obowiązki selekcjonera reprezentacji młodzieżowo-olimpijskiej.

Ze względu na poważną chorobę Janas zrezygnował z pracy w PZPN. Prorocze okazały się słowa Michała Listkiewicza, który podczas oficjalnego pożegnania powiedział: „Paweł był poważnym kandydatem na trenera reprezentacji narodowej. Sprawy osobiste spowodowały, że w tej chwili na to się nie zdecydował. Uważam, że przyjdzie taki moment, w którym wróci on do pracy z jedną z reprezentacji Polski". Wówczas selekcjonerem wybrano Jerzego Engela. W 2002 r. Paweł Janas został nominowany na stanowisko selekcjonera reprezentacji Polski seniorów, awansował z drużyną narodową do Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej 2006 r. w Niemczech.

Na wakacje jeździłem na wieś niedaleko Puław; Wisła tam przepływała, pasłem krowy i konia, a właściwie klacz i już jako 15-to latek jeździłem na tzw. oklep na tej klaczy, galopem.

Galopem, bez żadnego siodła, trzymając się tylko grzywy. Niesamowite! Jak bym spadł, to bym sobie kark skręcił. Lepiej nie myśleć, co by było. Ale miałem szczęście. Ta klacz, na dodatek, była bardzo nieposłuszna, nie dawała się złapać, tylko sposobem. Co trzy lata się źrebiła, była groźna, strzygła uszami, łapała zębami, stawała dęba a od tyłu wierzgała. I to był chyba mój największy sportowy wyczyn w życiu, jeżdżąc na niej galopem.  

W szkole średniej chodziłem na SKS na gimnastykę, takie tam drążki, poręcze, konie z łękami, stójki na rękach etc. Na drążku ćwiczenia były trochę nawet niebezpieczne. 

Ćwiczyło się na tym drążku (na wysokości 2 m.) i na koniec trzeba było wziąć zamach nogami i tułowiem tak aby nogi znalazły się powyżej drążka i następnie przeskoczyć ponad tym drążkiem. Parę razy udało mi się ten numer wykonać. Nie ukrywam jednak, że trochę bałem się, bo jakbym nogami zawadził o drążek, to ... lepiej nie mówić. Nauczyciel po AWF wspaniały gimnastyk Janusz Głuszczak, jak przepięknie potrafił zrobić np. siłową stójkę na rękach no i oczywiście wiele innych ćwiczeń. Później lubiłem też sobie pobiegać, nawet 5 km, w terenie, najlepiej w ładnym lasku albo nad morzem wzdłuż plaży. I to zamiłowanie do ćwiczeń z lat młodości pozostało u mnie do dzisiaj. Lubię sobie poćwiczyć i pobiegać.

Chodziłem też do klubu PTC 


i ćwiczyłem z zapaśnikami (styl klasyczny) i ciężarowcami. Trenerem był Tadeusz Wnuk.

 

1962 r. -  Mistrzostwo Klasy A  i awans do II ligi Stoją od lewej: Tadeusz Wnuk, Stanisław Malinowski, Mirosław Tosik, Tadeusz Szudzikowski, Andrzej Sajda, Andrzej Malinowski, Andrzej Wnuk, Mirosław Popko, Kazimierz Sułat, kierownik drużyny Tadeusz Lasowy.

Do najlepszych wychowanków T. Wnuka należeli: bracia Stanisław i Andrzej Malinowscy, Stanisław Baś, a przede wszystkim Andrzej Skrzydlewski, brązowy medalista Letnich Igrzysk Olimpijskich, Montreal 1976

Andrzej Skrzydlewski (pierwszy od prawej), Irena Szewińska i Czesław  Kwieciński na  Igrzyskach Olimpijskich w Montrealu 1976 r.

Ćwiczyłem też z ciężarowcami. A ćwiczyć lubiłem – bo chłopaki to lubią. Wtedy kulturystyka była na czasie i wielu pakowało wzorem słynnego Schwarzeneggera, ale ja ciężary. I jako czysty amator, nie wyczynowo, jak inni, tylko tak dla siebie. Ogólnie waga kogucia, co najwyżej piórkowa. Mój poziom, jako juniora (16 lat), gdzieś może „A” klasy, a może jeszcze niżej, ale 90 kg w podrzucie i 67,5 w wyciskaniu, jako rekordy życiowe miałem. Ci z 1-szej drużyny, to podrzucali po 120–150 kg. Jak drużyna miała mecz w tym podnoszeniu ciężarów - a była to taka liga okręgowa – to zakładałem obciążniki na sztangę. Był to dla 16 latka zaszczyt, występowanie na meczu przed widownią.

Grałem, jak wielu, też w pingla, ale dla przyjemności. Jak byłem dużo lepszy od przeciwnika, to grałem w pobliżu remisu, by go nie zniechęcać. Jak byłem chłopcem, chodziło się na różne mecze ligowe boks, piłka nożna w tym i tenisa stołowego; pingiel, dobrze stał, były dwa kluby tenisa stołowego START i ZJEDNOCZENI Pabianice (które było w 1-szej lidze) a zawodnicy byli w czołówce krajowej i sporo rzeczy się widziało i słyszało z przeszłości. Latem 1960 r. Japończycy zaprosili czterech czołowych europejskich obrońców (Berczika, Harangozo, Sido i Vogrinca), aby rozegrać z nimi serię meczów i poddać próbie nową technikę. Spotkania okazały się być pogromem Europejczyków. Te jeszcze niedawno gwiazdy defensywy, pierwszy raz w życiu miały do czynienia z naprawdę mocnym liftowanym topspinem i nie miały zielonego pojęcia, jak oddać taką piłkę na stół. Liftowany (ang. to lift - podciągać, wznosić) topspin grano z bardzo dużą rotacją, piłka leciała wysoko i powoli. Później, na jesieni 1960 r., już po tym jak wszyscy wyżej wymienieni obrońcy wrócili z Japonii, wielu zawodników w Europie zaczęło stosować nowe uderzenie lift topspinowe. Początkowo lift topspin był stosowany jako broń przeciw mocnemu podcięciu. Zawodnicy tych czasów nie wiedzieli jak poradzić sobie z tak mocną rotacją, starali się więc nie dopuścić, by przeciwnik zagrał w ten sposób samemu atakując. Zawodnicy dotychczas ofensywni zaczęli odpowiadać na atak kontratakiem. Ogień zwalczano ogniem. Tak narodził się kontratopspin a wymiany lift topspinowe stały się nieodłącznym elementem gry. Doszło do tego, że najlepszy europejski obrońca, Berczik, zupełnie zarzucił grę defensywną, stając się graczem ofensywnym aby tylko nie dopuścić, by przeciwnik zagrał mocnego topspina. Wysoki lift topspin nie przyjął się. Tylko nielicznym udało się go opanować,  by skutecznie nim operować. Jak grano w tamtych 60-tych latach na poziomie światowym pokazano w filmie World Champions - ewolucja tenisa stołowego - lata 60-te cz. 4 i cz. 5, oraz w Table Tennis: Evolution. Jest to opisane w Jak topspin zrewolucjonizował tenis stołowy. Tenisowy światek poszedł w kierunku niskiego topspina, który prawidłowo wykonany, jest tak samo trudny w odbiorze. Ale  Ci,  którzy potrafili nauczyć się lift topspina, grali go z wielkim powodzeniem. Z początku, zawodnicy którzy byli w stanie doprowadzić je do perfekcji stawali się szybko gwiazdami. Karkar, indyjski student w Niemczech, wcześniej zawodnik średniej klasy, udoskonalił topspina na tyle, że przez pewien czas stał się niemal niepokonany. W Jugosławii, niejaki Biscan, młody i nieznany nikomu zawodnik został nagle mistrzem kraju, w którym grało kilku światowej klasy graczy tylko dzięki temu, że był w stanie powtórzyć dwa lub trzy mocne topspiny jeden po drugim. W Polsce pabianiczanin Marek Grzanka, tak tego lift topspina opanował, że na Mistrzostwach Polski w 1963, wszystkich rozwalił i zdobył tytuł mistrzowski. W drugiej połowie lat 60-tych nauczył się tego liftowanego, wysokiego topspina inny, Zbyniu Jędrczak - Indorem zwany i wygrywał z najlepszymi w lidze. Widziałem na własne oczy, jak perfekcyjnie liftował tego topspina. Stawał on całkowicie bokiem do stołu i z ugiętych kolan, gdy główka rakietki znajdowała się sporo poniżej poziomu piłeczki, przygotowywał odbiór „spod piłeczki i po odpowiednim ruchu nadgarstka, prostował kolana do momentu trafienia w piłeczkę a nawet jeszcze wyżej. W ten sposób wymuszał ruch z dołu do góry, który umożliwiał mu nadaniu jej max rotacji. Piłeczka leciała, gdzieś, 1,5 - 2 m nad siateczką i spadała prawie pionowo i po odbiciu nabierała przyspieszenia, lecąc prawie pionowo w górę i to przeciwnika deprymowało. Śmiechu było sporo, jak przeciwnicy próbowali ścinać, a piłeczki szły za stół w powietrze. W 1969 w ramach rozgrywek 1-szej ligi, przyjechał do Pabianic już aktualny mistrz Polski W. Woźnica (1967 r. 1969-73) i przegrał z naszym liftującym topspina Indorem w setach 1:2 i… mając łzy w oczach, poszedł w kąt, usiadł i płakał. Poniżej, Zbigniew Jędrczak (drugi od prawej) w lidze oldbojów (2004 r.)

Ale już się Zbyniowi odeszło (67 lat). Napisano o nim:

Wybitny zawodnik polskiego tenisa stołowego.

Reprezentant Polski, wielokrotny drużynowy Mistrz Polski,

zawodnik klubów Start Pabianice, Zjednoczeni Pabianice, Włókniarz Łódź, Skra Częstochowa.

Następnie przyszło bieganie, które stało się dla mnie wielką, wielką przyjemnością. A z bieganiem to było tak, że jak poszedłem na W.A.T, to trzeba było zaliczyć bieg w terenie w mundurze polowym (no i wojskowych butach) na 5 km. I ja tego biegu nie zaliczyłem. Musiałem więc z konieczności pobiegać, by nabrać wytrzymałości i zaliczyć. I tak się więc zaczęło moje bieganie na 5 km. A po wyjściu z wojska, już w Olsztynie, mając  na Kortowie do dyspozycji korty, zaczęła się moja przygoda z tenisem.

Moimi idolami tenisowymi byli wtedy Borg i Vilas  i byłem nimi zafascynowany. Tutaj grają ze sobą.

 

Ja, tak jak oni powyżej, bym grał i grał. Nigdy na punkty, ale by ładnie, technicznie przebijać. I taki tenis jest piękny i przyjemny. Mieli własny styl, a silnie liftowany, wysoko nad siatką forhend był niecodziennością w tenisie i mnie one bardzo intrygował. Ich uderzenia i z bekhendu i forhendu niby podobne tyle, że Borg przy forhendzie robi wcześniejszy i większy zamach, bardziej liftuje no i piłka leci wyżej nad siatką.

 

Natomiast ich lift bekhendy, choć podobne, to się wyraźnie różnią. Borg, jak widać poniżej, dłużej prowadzi rakietę oburącz.

U Vilasa natomiast pomocnicza ręka tylko pociąga rakietę to tyłu, a później do przodu to ciągnie tylko ręka prowadząca a ręka pomocnicza jest puszczana.

 

Ja sądzę, że to Borg, jako 4 lata młodszy, wzorował się na Vilasie. Poniżej, liftowane, przepiękne uderzenia Guillermo Vilasa (w głębi McEnroe).

  

i Borga (w głębi Connors)


A tutaj młody Borg i legendarny, już weteran Rod Laver 

 

Chciałem wejść w ich styl, ale nie było to takie łatwe. Liftowany forhend Borga wydawał mi się optymalny. Zajęło mi to … kilka lat aż zrozumiałem, że pracuje całe ciało wraz z nogami i tułów ciągnie rękę a rakieta na swobodnym nadgarstku na zasadzie siły odśrodkowej leci nie obciążając wcale ręki. Ważne jest też tu trzymanie rakiety. Oczywiście uchwyt wschodni i rakietę trzymamy nie całą dłonią, jak to robi większość, ale tylko trzema palcami (palec wskazujący i kciuk swobodnie odchylone) a więc ciężar rakiety spoczywa w dolnej części dłoni. Początkowo nie wierzyłem, że tak można grać ale gdy zaczęło mi to wychodzić to zrozumiałem, że jest to możliwe. Jest to coś pięknego jak rakieta leci prawie sama lekko tylko prowadzona całym ciałem i trzymana tylko dolną częścią dłoni trzema palcami. No i swobodny nadgarstek. I jaka przyjemność gry. I żeby tak trzymana rakieta nie wypadła z ręki trzeba koniecznie brać konkretny, obszerny zamach do tyłu i zaczynać go wcześniej niż normalnie by zdążyć do piłki a nawet brać ją jako wznoszącą.

 Dzisiaj moim stylem jest styl Fernando Sunago i Evansa Fragistasa; przepiękne technicznie o swobodnym nadgarstku uderzenia z forhendu i bekhendu  i idealne ustawianie się do piłki. Zamach rakiietą jest dokonwany przez skręt tułowia z główką w gornym polożeniu i przy całym skręcie tułowia w odpowiednim momencie dokonywany jest szybki powrót skręconego tułowia w pierwotne położenie. Nadgarstek z rakietą dokonuje przefikołkowania, główka rakiety przechodzi w tylne położenie i ciągnięta rakieta spotyka się piłką, przepięknie, miękko ją liftując. 

Fernando Sunago College Tennis 

 

EVAN FRAGISTAS COLLEGE TENNIS RECRUITING

i

W tenisie kobiecym mało jest zawodniczek pięknie, technicznie grających. Te poniżej są wyjątkiem i przyjemnie jest na nie popatrzeć. Armelle Cerdan Tennis Recruiting USA Academy FALL 2016

jki

Tennis recruiting USA Academy NCAA Fall 2017 I Armelle Cerdan

i


Tsveta Dimitrova - College Tennis Recruiting Video - Fall 2016. 





Poniżej moja tenisowa rozgrzewka na ściance - korty Warszawianki 







nn














I taki jest ten mój rekreacyjny świat. Dziękuję za uwagę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz